MONA, dziwne muzeum na Antypodach

MONA (Museum of Old and New Art) to supernowoczesne, do tego największe w całej Australii prywatne muzeum. Założył je w domowym Hobarcie, David Walsh, miliarder, który fundusze na jego utworzenie pozyskał z rozlicznych gier hazardowych i zakładów na wyścigach konnych.

Na początku warto przyjrzeć się odrobinę bliżej samej postaci tego nietuzinkowego mecenasa. Wychował się w tasmańskiej rodzinie robotniczej, zajmowała się nim matka. Cierpiał na syndrom Aspergera i nie rajcowały go zabawy z innymi dziećmi. Jak sam twierdzi, od małego zamiast przyjaciół, wolał kolekcjonować przedmioty. Najpierw znaczki, książki i monety, potem jego zainteresowanie przeszło na archeologię, sztukę pierwotną – na współczesnej skończywszy. Równolegle rozwijał swój wybitnie ścisły umysł. W latach 70. udoskonalił nawet system wyliczeń opartych na rachunku prawdopodobieństwa, które testował będąc częstym bywalcem kasyn i wyścigów konnych. Za pozyskane w ten sposób pieniądze gromadził dzieła artystyczne, by wreszcie w 2011 roku ufundować jedyne w swym rodzaju muzeum w samej stolicy rodzimej Tasmanii, Hobarcie. Dziś MONA jest jednym z największych (900 m2) i najczęściej wizytowanych muzeów australijskich. Co roku przewija się przez nią pół miliona odwiedzających – niektórzy przylatują na Tasmanię TYLKO po to, by odwiedzić MONĘ. 

Niemałą zasługę ma w tym sam dobór wystawianych dzieł, które David Walsh osobiście selekcjonuje. Jego muzeum ma być wywrotowym Disneylandem dla dorosłych. Ma łamać wszelkie kody interpretacji a do odbioru dzieł służyć powinny bardziej emocje i przeczucia niż doświadczenie i erudycja. Artefakty mają zadawać pytania, poddawać polemice ogólnie przyklepane dogmaty, zachęcać do dyskusji, często oburzać – zamiast poddawać się czystej kontemplacji. Złamaniu standardowej konwencji monumentalnego muzeum, które przeraża swym dostojeństwem, sprzyja też sama budowla MONY. Wchodzi się nie do wielkiego, przytłaczającego gmachu, lecz zstępuje w dół, do podziemi. Stanowią je 3 poziomy połączone siecią wąziutkich schodów i wydrążonymi w klifie tunelami.

Nie spodziewajmy się wielu wyjaśnień czy interpretacji przy artystycznych instalacjach. Za przewodnika posłuży nam minitablet, pomagający w nawigacji i podsuwający nastrojową muzykę. Klawisz like lub hate są stale do naszej dyspozycji. Sama nie pozwoliłam sobie ocenić tą drogą żadnego z zaprezentowanych projektów, ale kilka z nich z przyjemnością Wam przedstawię 🙂  

Bit.fall, kaskada Juliusa Poppa, stała się jednym z najpopularniejszych eksponatów MONY. Dzięki systemowi zaworów wypluwa ona takie słowa jak: głód, muzyka, brexit, australia, najlepszy… spływają po sobie do ścieku, by utworzyć kolejne będące na topie wyrazy. Są to hasła, które najczęściej wystukujemy w wyszukiwarce google. Jakie mają znaczenie przez pryzmat natłoku zalewających nas informacji? Czy jesteśmy w stanie je właściwie przetworzyć i odpowiednio na nie zareagować?

Piętro wyżej, w samym środku sali,  wytatuowany przez belgijskiego artystę Wima Delvoye’a (nota bene słynnego m.in. z tatuowania hodowanych przez siebie świń i wynalezienia maszyny przetwarzającej żywność w odchody) mężczyzna siedzi na piedestale. Patrzy w dal, medytuje? Na pewno oddycha, czyli to Tim Steiner z krwi i kości. Podobno, kiedy tylko oddał się pod igłę Delvoye’a, natychmiast sprzedał swoje (droższe o dzieło słynnego artysty) ciało za 150 000 dolarów. Rik Reinking, szczęśliwy (?) nabywca, po śmierci Tima będzie mógł zrobić ze skórą z jego pleców, co mu się tylko podoba. Na przykład dumnie powiesić sobie nad kominkiem…

Fat car Edwina Wurma. Lśniące Porsche nadęło się zupełnie jak większość jego posiadaczy.

Brytyjczyk Tobi Ziegler skonstruował instalację zatytułowaną The human engine. Podobnie jak Popp w swoich tworach szuka właściwego znaczenia (tym razem zdjęć), które odnajdujemy pod poszczególnymi hasłami w internetowych wyszukiwarkach obrazów czy na stockach. Pokazuje, jak często rozbieżne są efekty wyszukiwań od pierwotnego znaczenia słów.

Wilfredo Prieto, zainspirowany Nassimem Talebem, stworzył Antybibliotekę wypełnioną książkami bez tytułów, okładek i z pustymi stronicami. Jakby chciał powiedzieć, że z każdą przeczytaną książką, namnażają się te nieprzeczytane. Te zaś są dla nas o wiele ważniejsze od tych, które już świetnie znamy. Wynika z tego chyba, że domowy księgozbiór nie powinien być trofeum świadczącym o tym, cośmy już sobie przyswoili, ale ma się składać z rzędów nieprzeczytanych jeszcze ksiąg, stanowiących studnię informacji o tym, czego nie wiemy i inspirować do dalszego odkrywania.

Wiatrem pisane. Cameron Robbins – skonstruował szereg maszyn rejestrujących podmuchy wiatru w postaci nietuzinkowych rysunków.

Urodzony w 1945 r. w powojennych Niemczech Anselm Kiefer stale rozlicza się z krwawą historią II Wojny Światowej. Dla MONy skonstruował masywną rzeźbę z mieszanki ołowiu, żelaza i potłuczonego szkła. Konstrukcja jest czymś pomiędzy biblioteką w zgliszczach a schronem antybombowym. Delikatne karty ksiąg wyglądają tak, jakby zaraz miały się sypnąć w popiół. Niektórzy twierdzą, że spalona biblioteka symbolizuje pamięć o Żydach, którzy zginęli w wojennym pogromie a porozrzucane wokół odłamki szkieł to pozostałość po krwawej Kryształowej Nocy.

Tasmańczyk Patrick Hall stworzył tę winylową instalację zwaną When my heart stops beating. Szufladki zawierają głosy nagrane każdy z osobna i wyśpiewujące: I love you, I love you…

Również Patrick Hall jest autorem reprezentującego system połączonych neuronów Lost in Thought.

Życie bywa tragiczne, to fakt. Ale nigdy nie wolno go traktować zbyt serio. Podobnie jest ze sztuką – a ze sztuką współczesną już w ogóle – podsumowuje swą działalność Walsh podczas jednej z rocznic działalności placówki. Pewne jest, że w doborze eksponatów ten kompulsywny kolekcjoner nie traktuje zbyt poważnie nawet ogólnie przyjętych kanonów. Jego wizja sztuki zadziwia, prowodkuje, czasami zniesmacza, zawsze zastanawia. Jest na tyle dezorientująca, ile stymulująca do zadawania sobie pytań, które w innym kontekście pewnie nigdy by nie padły…

Dodaj komentarz